Ruszyliśmy na południe i zaczęliśmy od zwiedzenia petroglifow i rysunków naskalnych w górach, które stanowiły kiedyś brzeg Morza Kaspijskiego. Pokazywał je i objaśniał miejscowy przewodnik. Na koniec poszliśmy napić się coli i chwilę porozmawiać. Gdy dowiedział się że jedziemy taksówką zwiedzić wulkany błotne, zaproponował że za kilka dolarów może nam pokazać drogę, bo jest słabo oznakowana i trudno trafić.
Przekazaliśmy tą propozycję kierowcy. Tu wyszła na jaw specjalna cecha jego charakteru.
Przewodnik to może się nauczyć szukać kutasa w swoich spodniach! – ryknął kierowca – A nie mnie uczyć jak znaleźć drogę.
Stuliliśmy uszy po sobie i bez dyskusji zajęliśmy miejsca w pojeździe.
Rzeczywiście droga po stepie była wyjechaną, nieoznakowaną koleiną, ale nasza taksówka posuwała się pewnie. Aż do góry, na którą trzeba było wspiąć się długim stromym podjazdem. W połowie, silnik okazał się za słaby i stanęliśmy. Po kilku próbach kierowca wycofał pojazd do podnóża góry.
– Może wysiądziemy i podejdziemy pieszo, a Pan podjedzie? – zaproponowałem. Odwrócił się do nas i zmierzył złym spojrzeniem.
– Nikt nie wysiądzie! Trzymać się!
Zamilkliśmy. Wycofał 100 metrów, po czym ruszył po wertepach z wyciem silnika.
Po chwili dotarliśmy do wulkanów błotnych. Są rewelacyjne. Małe, jakby wulkany w miniaturze, kopce z kraterami pełnymi zimnej, półpłynnej mazi. Co chwilę, ze śmiesznym plum uchodzą z niej pęcherze gazu. Azer wziął kij i wywiercił kanał w brzegu krateru. Błoto spłynęło z krateru tworząc malowniczą rzekę.