U goryli górskich i na wulkanie Nyiragongo wywiad z Mariuszem Rajtarskim
Turystykabezgranic: Ostatnio rozmawialiśmy o Papua Nowej Gwinei, ale to nie jedyne miejsce, gdzie przemierzałeś dżunglę?
Mariusz Rajtarski: W dżungli, tak na prawdę dłużej, byłem tylko w Papua Nowej Gwinei. W innych miejscach, gdzie byłem, to znacznie krócej w dżungli kolumbijskiej oraz w Demokratycznej Republice Konga, poza tym odwiedziłem dżunglę w malezyjskiej części Borneo.
Turystykabezgranic: Dlaczego więc jeżeli nie chodziło o przedzieranie się przez dżunglę zdecydowałeś się na wyprawę do Konga?
Mariusz Rajtarski: Mój pomysł pojawił się po obejrzeniu programu o Wirundze, to taki wulkaniczny park narodowy we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga, który przylega do Parku Narodowego Wulkanów w Rwandzie. Głównym powodem moich odwiedzin tamtych terenów był fakt, że żyją tam goryle, tak zwane srebrne grzbiety. Najpierw więc wybrałem się do Rwandy dokładnie do jej północnej części. Tam właśnie można zobaczyć goryla górskiego. Tam też spędziłem jakieś 2 czy 3 dni. Kosztowało mnie to kilka lat temu jakieś 800 USD za wstęp tzw. Vip'owski. Jednak Rwanda i ten park to było dla mnie trochę mało, zwłaszcza, że wstęp tam jest dość komercyjny. Ja przylatując do Afryki miałem 4 cele do zrealizowania chciałem zobaczyć właśnie te goryle w Rwandzie, a w Demokratycznej Republice Konga odwiedzić Pigmejów, popłynąć rzeką Kongo, a moim najważniejszym celem był wulkan Nyiragongo. O tym miejscu nie mogłem przestać myśleć.
Turystykabezgranic: Rwanda graniczy z Demokratyczną Republiką Konga więc teoretycznie wystarczyło przekroczyć granicę?
Mariusz Rajtarski: To nie było takie łatwe i trochę było też takie bez przemyślenia z mojej strony, ponieważ nie miałem wizy do Konga. Jednak będąc blisko granicy Demokratycznej Republiki Konga doszedłem do granicy i pomyślałem, że może tam otrzymam taką wizę. Co prawda po stronie rwandyjskiej ostrzegano mnie, że jak nie mam wizy do Konga w paszporcie, to żebym sie tam nawet nie wybierał, ale ja kiedy już dotarłem tak daleko zdecydowałem się spróbować. Poszedłem więc bez wizy, a kiedy oficer kongijski mnie o nią zapytał, a ja nie mogłem z wiadomych względów jej pokazać, kazał mi wracać z powrotem na stronę rwandyjską. Więc tak stałem jak słup soli na tej granicy. Wracać do Rwandy już nie mogłem, ponieważ tam musiałbym się również ponownie starać o wizę. Tak na prawdę to może nie powinienem o tym mówić, ale po cichu liczyłem na skorumpowanych oficerów. Zacząłem więc jeszcze raz prosić. Zgodzili się w końcu dać mi wizę na 2 tygodnie, tylko że ja miałem wielkie plany i potrzebowałem spędzić w Kongo co najmniej cztery tygodnie. Więc jeszcze raz zacząłem prosić, marudzić, a że w tej samej miejscowości był też urząd do spraw imigracyjnych, to w wyniku moich nacisków i po skontaktowaniu się z nimi, zgodzili się wbić mi wizę na miesiąc. W każdym razie łatwo nie było i kosztowało mnie to jakieś 500 USD.
Turystykabezgranic: Jakimi środkami transportu się tam poruszałeś ?
Mariusz Rajtarski: Tak jak mówiłem z Rwandy do granicy szedłem na piechotę, a potem z miejscowości Goma do Kisangani samolotem. Samoloty obsługiwane są tam przez rosyjskich i ukraińskich pilotów, a sam lot jest prowadzony dość nisko, tak aby można było podziwiać połacie dżungli.
Turystykabezgranic: Jakie było więc pierwsze miejsce, które odwiedziłeś kiedy udało Ci się już dotrzeć do Konga?
Mariusz Rajtarski: Najpierw jechaliśmy motorkiem z Kisangani do Epulu ponad 4 dni dość typową czerwoną afrykańską drogą. W szybkim tempie przemierzyliśmy ponad 1200 km. Ja na tylnim siedzeniu motorka. Nie musze chyba mówić jak moja tylnia część ciała bardzo to odczuła. Takimi drogami dotarliśmy do Pigmejów, którzy zamieszkują już tę prawdziwą dżunglę kongijską.
A odpowiadając na Twoje wcześniejsze pytanie dotyczące dżungli to ja w Kongo oprócz odwiedzenia Pigmejów i mojej wyprawy na wulkan tak na prawdę w dżungli właściwie nie byłem. Dżungla kongijska jest dużo bardziej niebezpieczna, niż ta w Papui. Żyją tam leopardy, jadowite węże oraz węże boa. Tam trzeba sie wybrać z kimś, kto dobrze zna te tereny i wie jak się po nich przemieszczać. Poza tym ja w czasie mojej podróży do Konga skoncentrowałem się na innych miejscach, a po mojej głowie ciągle krążył wulkan Nyiragongo.
Turystykabezgranic: Jak wygląda życie w Demokratycznej Republice Konga ? Czy domy, które mijaliście były murowane, czy drewniane?
Mariusz Rajtarski: To zależy są zarówno murowane, jak i drewniane. Tam w Demokratycznej Republice Konga co widać na każdym kroku jest bardzo biednie, a ludzie są ciemiężeni od dłuższego czasu.
Turystykabezgranic: Czym sie żywiłeś podróżując ? Jadłeś w restauracjach, barach czy u lokalnych ludzi ?
Mariusz Rajtarski: Byłem raz w restauracji, ale tam jadłem jakieś niezbyt dobre frytki, poza tym jadłem to, co dali mi ludzie. Spróbowałem ich przysmaku to znaczy taką rybkę, która nazywa się Benga. Ona ma takie ząbki jak pirania. Poza tym kasawę. To takie rośliny, które rosną wzdłuż rzeki Kongo i ma to postać takiego badyla.
Turystykabezgranic: Czy w czasie drogi spotkałeś kopalnie diamentów. Podobno to jest bardzo popularne na tamtym terenie?
Mariusz Rajtarski: Kiedy jechałem drogą były znaki, że jest to miejsce wydobycia diamentów, ale ja nie tym byłem zainteresowany. Z tego co wiem oni wydobywają diamenty w odkrywkowych kopalniach i tam z pewnością są lokalni ludzie, którzy gdyby ktoś chciał kupić zapewne sprzedaliby diamenty, ale trzeba się na tym znać i nie to było moim celem. Nie po to tam pojechałem
Turystykabezgranic: Za to przywiozłeś sobie maski afrykańskie ?
Mariusz Rajtarski: Tak najpiękniejsze maski mam właśnie z Konga.
Turystykabezgranic: Gdzie je kupiłeś ?
Mariusz Rajtarski: Większość kupiłem od prywatnego Kongijczyka w Kisangani, zwłaszcza te najbardziej nietypowe, a część na rynku w Gomie. Kiedy tam poszedłem to był raj dla moich oczu. Jedynym problemem jest to, że takie maski trochę kosztują i musiałbym mieć chyba kontener, żeby je wszystkie kupić i przewieźć.
Turystykabezgranic: Te maski są robione na bieżąco "pod" turystów, czy pochodzą z plemion Kongijskich?
Mariusz Rajtarski: Odkupywane są głównie od plemion. Oczywiście może odbywa się tam jakaś komercja w tej chwili, ale kiedy ja tam byłem kilka lat temu to były antyki.
Turystykabezgranic: Jakie mają te maski znaczenie dla tubylców?
Mariusz Rajtarski: Religijne, związane z tradycją i wykorzystywane są w trakcie ich tańców.
Turystykabezgranic: Czy zwykły turysta, dodajmy biały, może się czuć tam bezpiecznie?
Mariusz Rajtarski: W Goma stacjonują międzynarodowe jednostki ONZ. Ja nie czułem się tam niebezpiecznie, nikt mnie nie próbował nigdy skrzywdzić. Zresztą ludzie od razu wyczuwają jakie masz wobec nich intencje.
Turystykabezgranic: Wracając do Twojej podróży po odwiedzeniu Pigmejów popłynąłeś rzeką Kongo? Jak długo to trwało?
Mariusz Rajtarski: To był mój drugi kierunek. Z Kisangani jechaliśmy przez takie wioski jak na przykład Isangi do Basoko. Ktoś mi powiedział, że tam rzeka Kongo jest wystarczająco szeroka żeby zobaczyć jej potęgę. Płynęliśmy więc wzdłuż koryta rzeki Kongo. Okazało się, że była możliwość wskoczenia na zwykły stateczek i popłynięcia z Basoko do Kisangani. My przepłynęliśmy tam jednak tylko połowę drogi, ponieważ zepsuł się motor na naszej łodzi. Spałem w kajucie u kapitana, w ciuchach przekazanych im z darów. Takim w sumie miłym akcentem był napis z zakładów z Bydgoszczy na jednym z ciuchów, w których spałem.
Turystykabezgranic: I tu docieramy do czwartego, ale chyba najbardziej niebezpiecznego punktu Twojej wyprawy ?
Mariusz Rajtarski: Tak wulkan Nyiragongo. Leży ponad 3000 m npm. Chciałem właściwie od razu po przylocie go zobaczyć, ale nie mogłem. Kiedy poszedłem do biura geologów, to okazało się, że nie dadzą mi pozwolenia na wyjście na wulkan. Tłumaczyli to niebezpieczeństwem związanym z występowaniem toksycznych gazów, które wydobywają się z wnętrza krateru. Inną przeciwnością byli rebelianci. Na granicy rwandyjsko kongijskiej nadal toczą się potyczki pomiędzy rebeliantami, a wojskiem. Ja byłem w stanie zapłacić nawet duże pieniądze, ale nie zgodzili się. Wtedy więc szybko zmieniłem plany i pojechałem zobaczyć Pigmejow. Jednak przed samym powrotem do domu, kiedy zostało mi jeszcze kilka dni do wylotu uparłem się, żeby jednak zobaczyć wulkan. Podczas mojej podróży poznałem Kenijko-Kongijkę Weronikę, z którą podróżowałem i która była moim przewodnikiem po Kongo. Mam zresztą do tej pory z nią kontakt. Tak więc miałem 2 dni do odlotu i ja strasznie marudziłem, bo bardzo bolało mnie to, że będę musiał opuścić Kongo bez dotknięcia wulkanu. Miałem jednak trochę szczęścia ponieważ wybrałem sie do kafejki w Goma i spotkałem Amerykanina, który powiedział mi, że oficjalne wejście jest zablokowane, ponieważ jak mówił wejścia pilnowali żołnierze kongijscy. Zresztą wiedziałem o tym, ponieważ kiedy byłem tam za pierwszym razem to ich widziałem i właśnie oni również nie chcieli mnie wtedy przepuścić. Ten doktor amerykański powiedział mi ze nikt mnie nie skrzywdzi jako turysty i zapodał mi pomysł, żebym pojechał do okolicznej wioski i żebym pogadał tam z jakimś jej szefem i poprosił o pomoc.
Turystykabezgranic: I tak zrobiłeś ?
Mariusz Rajtarski: Tak. Pojechaliśmy tam, powiedziałem, że jestem w stanie zapłacić 100 USD. Wiesz dla nich to są na prawdę duże pieniądze. Oni mieszkają tam w chatach w wiele osób, często po ciemku, bez światła. Na każdym kroku widać ogromną biedę. Jeden chłopak z wioski zdecydował się nas poprowadzić do krateru. Następnego ranka ja nakręcony na wyjście na wulkan nawet nic nie zjadłem, nic, żadnego śniadania, bo chciałem jak najszybciej zobaczyć krater wulkanu. Tam szliśmy właśnie częściowo przez dżunglę. On prowadził nas swoimi ścieżkami ponieważ tam właśnie było jego terytorium, gdzie polował na zwierzęta. Z drugiej strony było wejście oficjalne, a on poprowadził mnie i Weronikę z drugiej strony.
Turystykabezgranic: I przed taką wyprawą nic nie zjadłeś, nie jest to zbyt rozważne...
Mariusz Rajtarski: Może, ale ja byłem tak nakręcony, żeby zobaczyć wulkan, że zupełnie nie myślałem o jedzeniu. Najgorsze jednak było pragnienie, nie głód. Przez dżunglę trzeba było często chodzić na czworakach, co było bardzo męczące. Mój przewodnik dawał mi do picia wodę deszczową, która pozostała w liściach. Rwał specjalne liście z drzewa. Z jednego końca uciął koniec, potem z drugiego i parę kropel zleciało w taki sposób do moich ust. W tej wodzie była mocna goryczka i często już po przejściu kolejnych 100 metrów znowu czułem pragnienie. Pamiętam też, że kiedy przeszliśmy strefę dżungli była tam strefa kamieni wulkanicznych, gdzie już nie było zieleni. Wtedy piłem resztki wody z kamieni.
Turystykabezgranic: Musiałeś być bardzo słaby
Mariusz Rajtarski: Nasz przewodnik jeszcze zanim zapadł zmrok spojrzał na mnie i powiedział, że dla mojego dobra dalej nie idziemy. Dla niego taka wyprawa to była pestka, ale ja bardzo cierpiałem jako biały. Ja natomiast jak spojrzałem w dal i zobaczyłem wierzchołek wulkanu powiedziałem mu, że muszę tam dotrzeć. On się nie chciał zgodzić, więc dałem mu kolejne 50 USD, wtedy stwierdził, że dobrze, że pójdziemy. Noc też miałem ciężką ponieważ miałem mokre ubrania i kiedy zapadł zmrok byłem bardzo zmoknięty i zziębnięty. Tam noc trwa 10 godzin, kiedy jest zupełnie ciemno. To była ogromna lekcja odporności i przetrwania.
Trochę wiało, a ja, jak wspominałem miałem mokre ubranie i w pewnym momencie zaczęło mną trzepać, dostałem jakieś drgawki. Moje ciało było ogromnie oziębione. Wiktoria ściągnęła chustę i owinęła mi głowę. Nie dałem rady zasnąć. Cały czas mną rzucało. Zasypiałem na chwilę, żeby zaraz się obudzić. Ta noc dla mnie była bardzo długa. Nad ranem jednak jak już poczułem ocieplenie zrobiło się znacznie lepiej. Kiedy słońce wzeszło szybko wstaliśmy i pomimo tego, że miałem tak ciężką noc, nagle jakby stał się cud, dostałem jakąś dodatkową niezwykłą dawkę energii. Do krateru zresztą mieliśmy jeszcze jakieś 300 metrów.
Turystykabezgranic: I na szczęście jak widzimy udało się
Mariusz Rajtarski: Tak. Dotarcie do krateru to był jeden z szczęśliwszych momentów w moim życiu. Było warto i rozpierała mnie ogromna duma, że przezwyciężyłem własne słabości.
Turystykabezgranic: A powrót na dół był chyba niewyobrażalnie ciężki ?
Mariusz Rajtarski: Musieliśmy bardziej uważać. Czasami skakaliśmy, jak zające ponieważ gdyby znalazło nas w tej dżungli wojsko pomimo tego, że byłem białym turystą mogłem razem z moimi towarzyszami trafić do więzienia, z którego nie byłoby łatwo się wykupić.
Turystykabezgranic: My cieszymy się, że wróciłeś i że mogliśmy wysłuchać Twojej kolejnej ciekawej opowieści. Dziękujemy Ci za rozmowę.